Komentarze: 32
Niedawno zadano mi pytanie: kim jesteś? Oto moja odpowiedź:
nie lubie mowic o sobie jak o czlowieku bo z natury ludzie sa slabi, latwo ulegaja roznym emocjom a ja staram sie tego wyzbyc... wolalbym zyc jako zwierze, najlepiej rozwiniete ze wszystkich w calym krolestwie jednak nadal jako zwierze...
jestem wiecznie niezadowolony z siebie... wciaz robie cos by podobac sie samemu sobie...glownie chodzi o wyglad zewnetrzny...
mam rozne obsesje - np. na punkcie wlosow...jesli nie gole glwy co 5 dni to mam zle samopoczucie i czuje sie mniej pewny siebie...
ludzkie tragedie juz mnie nie wzruszaja tak jak kiedys... jedyne co mnie rusza to bieda... kiedy widze bezdomnych, zabrakow, glodujace na ulicy dzieci - fakt - ruszy mnie to... jednak wypadki, smierc, choroby innych - jakas taka chlodna obojetnosc mnie ogarnia ostatnimi czasy...
nie lubie zbytnio mowic o sobie - dziwne bo co ja niby teraz robie no nie?! paradoksalna sytuacja...
nie lubie przebywac w towarzystwie innych osob...najlepiej czuje sie sam ze soba we wlasnym pokoju, zamkniety... nie rozmawiam prawie z nikim... sa 2 osoby z ktorymi znalazlem wspolny jezyk i tyle... chodzi oczywiscie o rozmowy w realnym swiecie a nie znajomisci typu GG czy Forum - to calkiem inna bajka...
zawsze sprawdzam swoja wytzrymalosc na bol psychiczny... jestem typowym masochista - czasami sam go sobie zadaje tylko po to, by zobaczyc ile jeszcze moge zniesc...
nie lubie mowic p swoich uczuciach, stanie ducha... uwazam ze takie nadmierne paplanie o swoich problemach to oznaka slabosci a ja slaby byc nie chce...
zawsez uwazalem za cos fajnego i ciekawego zwiazki na krotki dystans...wiecie - imprezowe jednonocne znajomosci - uczylem sie od kuzyna w ktores wakacje...mowil mi ze powinienem korzystac poki jestem mlody...ze gdyby on mial moje lata a swoj rozum to by bral od zycia ile wlezie... przez jakis czas myslalem tak jak On, jednak to nie dla mnie...nie korzystalem z zycia tak jak mi radzil i jakos tego nie zaluje... w moim przypadku to by byla dziecinada...jesli juz szukam zwiazku z kobieta to czegos bardziej trwalszego, powazniejszego... czegos co by stalo na wyzszym szczeblu...
jaki jestem na codzien? cichy i spokojny... przemykam gdzies tam ulicami niezauwazony...
wydaje mi sie czasami ze jestem urodzona gosposia...lubie sprzatac, robic pranie, wyprasowac sobie czasem cos jak nie mam w czym wyjsc na spacer do lasu... uwielbiam gotowac...
mam rozne obsesje... nienawidze gdy ktos sie na mnie patrzy, gdy ktos zauwaza moja obecnosc... cholernie mnie to peszy...
mam tez obsesje na punkcie stawiania po kzadej wypowiedzi trzech kropeczek...rzadko jednej, nigdy 2, przewaznie 3... kaczi - wiesz cos o tym prawda?
wydaje mi sie ze brakuje mi moralnosci... jakas w sobie zachowalem jednak cos ubylo... np. szacunek do zycia ludzkiego...latwiej przyszloby mi zabicie istoty ludzkiem niz psa... nie wiem na ile to prawda bo jeszcze nie probowalem jednak wydaje mi sie ze bylbym do tego zdolny...
najpradopodobniej jestem osoba chora psychicznie... podejrzewam ze mam jakies zachwiania... ale co tam - ktoz z nas ich nie ma...
lubie przyrode... zwlaszcza las... szum drzew, powiew wiatru... to takie kojace uczucie kiedy jest sie pomiedzy starymi debami, sosnami...jak przejmuje sie od nich energie...
szanuje tylko tych ktorzy szanuja mnie i tych ktorych uwazam ze na to zasluzyli...
ostatnio zrobil sie ze mnie cholernie zimny dran - nie czuje sie z tym zle... to mi nawet ulatwia zycie... ludzie uciekaja od takich osobnikow...
kilka lat temu bylem cholernie wierzaca osoba...religia, bog - to wszystko bylo dla mnie bardzo wazne...czesto sie modlilem, chodzilem do kosciola... ksiadz strasznie nakrecil mnie swpoimi gadkami na temat bierzmowania...ze duch swiety nmie natchnie...ze pcozuje to kiedy swiecona woda splynie po mnie...biskup chlusnal mnie tamtego dnia obficie swoja miotelka i nic sie nie stalo...kompletnie nic...nadal chodizlem do kosciola jenak zaczalem zauwazac to zaklamanie wsrod ludzi i ksiezy... te wszystkie niedomowienia... zadawalem wiele pytan innym i sobie... nikt mi nie potrafil odpowiedziec...a moze ja zadawalem niewlasciwe pytania... w kazdym badz razie odwrocilem sie od boga... stweirdzilem ze poradze sobie bez niego... pozniej zaczalem myslec ze jego najprawdopodobniej nie ma... to nadal mnie meczy po nocach...czy istnieje czy nie...
zawsze mnie zastanawialo jak czul sie Szatan gdy wypedzono go z nieba... chrzescijanie uwazaja go za symbol zla...przypisuja mu najgorsze co tylko mozliwe... dlaczegom nikt nigdy nie zada sobie pytania - jak On sie czul odepchniety przez tego kogo najmocniej kochal... jesli to tylkp prawda to Lucyfer dosiadczal przez tysiace lat wciaz narastajacego zalu i nienawisci... gdybym tylko mial mozliwosc wysluchania tego...od Niego samego...
co do kontaktow fizycznych z ludzmi... nienawidze jak ktos trzyma mnie za ramie albo poklepuje czy dotyka wlosow - glaskanie itp. jesli nie jest to ktos mi bliski to automatyczie wlacza mi sie agresor...najchetniej wtedy zlamalbym temu komus rece i nogi... taki ze mnie maly swirus... ostatnim razem sie oberwalo babce od geografii...cholerna z niej molestatorka mojej lysej glowy - miala w sumie szczescie ze sie skonczyla na ostrej naganie slownej...
Dies - ty chory idioto... ehhh... dobra - koniec tego pierdolenia...
dziekuje za (nie)uwage...